Przejdź do treści

2025-07-25 czeski raj - Busem z poznania - wycieczki inne niż inne

Pomiń menu
Pomiń menu
slowacki raj

Najlepsze zamki Czeskiego Raju*



Co zobaczymy, Gdzie będziemy

    Sychrov – pałac jak z Doliny Loary, z portretami i parkiem,
    Trosky – ruiny z dwiema wieżami jak z legendy: „Baba” i „Panna”,
    Humprecht – okrągły dziwak z panoramą i mysią dziurą,
    Kost – potężna gotycka twierdza z Białą Wieżą,
    Jiczyn – bajkowe miasteczko Rozbójnika Rumcajsa,
    Vranov – zamek na skale, nad przepaścią, dla odważnych,
    Frydštejn – malownicze ruiny wykute w skale,
    Mnichovo Hradiště – „meblowy” pałac z historią rodu Valdštejnów,
    Sloup – pustelnia w skale, pełna cieni i opowieści.
mapa
DŁUGOŚĆ TRASY:
1500 km

POZOSTAŁO:
Termin:
12 - 14 sierpnia
Zamków nikt nie pokazuje tak jak my.
Bo nie interesują nas tylko te największe i najbardziej znane.
Interesuje nas różnorodność – od eleganckich pałaców z salonami pełnymi mebli i portretów, przez średniowieczne twierdze, aż po surowe ruiny wykute w skale. Mamy też architektoniczne dziwadło i skalną pustelnię. Żadna inna grupa nie robi tego w taki sposób.
Nie jedziemy tam, gdzie wszyscy.
Do wielu z tych miejsc zwykłe wycieczki po prostu nie docierają.
To nie jest objazdówka z folderu, gdzie tłum sunie za parasolką – to nasz zamkowy powrót do korzeni. Zamiast masówki, serwujemy trasę pełną charakteru i niespodzianek.
Wyjeżdżamy w piątek po pracy.
Śpimy w naszej ulubionej agro w Piechowicach – z kuchnią, pokojem biesiadnym i tradycyjnym wieczorem przy grillu i nalewce. A potem dwa dni zanurzenia w czeskim zamkowym raju – nie tym z pocztówki, ale tym prawdziwym.

Zajrzymy do pałacu, który wygląda jakby ktoś urwał go z Doliny Loary i przykleił w czeskim parku.
Odwiedzimy jedne z najbardziej osobliwych ruin – z dwiema wieżami, które od wieków noszą imiona "Panna" i "Baba".
Wespniemy się do wieży, do której prowadzi… mysia dziura.
Przejdziemy przez gotycką twierdzę z kaplicą i białą wieżą.
Zrobimy spacer po miasteczku, w którym Rumcajs z Hanką i Cypiskiem nadal rządzą wyobraźnią.
Zobaczymy skalny zamek, gdzie przed wiekami wygłodzono załogę aż do poddania.
Stanąć będzie można na ruinach wykutych w skale – takich, które nadal mają w sobie ciszę dawnych historii.
Odwiedzimy pustelnię, która kiedyś była grodem, potem klasztorem, a dziś wciąż nie do końca zdradza swoje tajemnice.
I zajrzymy do arystokratycznej rezydencji z oranżerią, pawilonem i salą, w której od wieków pachnie barokiem.

Jeśli masz ochotę zobaczyć zamki inaczej niż przez szybę autokaru – to ta trasa jest dla Ciebie.
Nie będzie nudy, nie będzie pośpiechu, nie będzie przewodnika na słuchawkach.
Będzie klimat, różnorodność i towarzystwo, które rozumie, że zamek to nie tylko kamień, ale opowieść.
Pakuj wygodne buty, zabierz nalewkę, weź dowód – i jedź z nami, zanim Czesi zamkną bramy.

Dla chcących wiedzieć:
Słowacki Raj to głównie góry – szlaki, drabinki, przełomy rzek i łańcuchy do wspinaczki.
Czeski Raj to miasta, zamki, ruiny i pałace – mniej wysiłku, więcej architektury i historii.
Oba piękne, ale nasz wybór na ten weekend jest jasny: zamki górą.








pobierz program
Piątek
  • 16:30 wyjazd z Poznania (Stacja paliw Orlen – pętla Górczyn)
  • wieczorny przyjazd na miejsce noclegu
  • mała integracja
   
Sobota
  • Sychrov – pałac jak z Doliny Loary, z portretami i parkiem,
  • Trosky – ruiny z dwiema wieżami jak z legendy: „Baba” i „Panna”,
  • Humprecht – okrągły dziwak z panoramą i mysią dziurą,
  • Kost – potężna gotycka twierdza z Białą Wieżą,
  • Jiczyn – bajkowe miasteczko Rozbójnika Rumcajsa,
  • przyjazd na miejsce noclegu
  • Integracyjna nasiadówka

Niedziela
  • Vranov – zamek na skale, nad przepaścią, dla odważnych,
  • Frydštejn – malownicze ruiny wykute w skale,
  • Mnichovo Hradiště – „meblowy” pałac z historią rodu Valdštejnów,
  • Sloup – pustelnia w skale, pełna cieni i opowieści.
  • 22:45 przyjazd do Poznania (Orlen Górczyn)
** kolejność zwiedzania może ulec zmianie
* rzecz jasna wszystko subiektywnie :)




A szczegółowo program zwiedzania wiedzie przez:

Sychrov

Sychrov to nie zamek, to francuski sen przeniesiony do Czech i podlany lokalnym romantyzmem. W miejscu dawnej twierdzy obronnej wybudowano w XVIII wieku barokową rezydencję, którą następnie, w XIX wieku, przebudowano w stylu neogotyckim – bo taka była moda i najwyraźniej właściciele mieli ambicje wyprzedzić Loarę. Efekt? Pałac, który mógłby występować w roli planu zdjęciowego dla kostiumowego romansu albo reklamy marmolady dla elit.
Właścicielami byli Rohanowie – francuski ród arystokratyczny, który po rewolucyjnych zawirowaniach znalazł bezpieczną przystań właśnie tu, w Czechach. Może i stracili Paryż, ale w zamian zyskali coś, czego wielu Francuzom brakowało: święty spokój i własny park krajobrazowy z romantycznymi ścieżkami, altanami i stawem.
Wnętrza robią wrażenie nawet na tych, którzy nie odróżniają empiru od bidermajera. Drewniane stropy, zdobione meble, tysiące detali, które krzyczą: „patrz, jak bardzo nas było stać”. Wśród najcenniejszych zbiorów – ogromna kolekcja francuskiego malarstwa portretowego, czyli dziesiątki obrazów ludzi, którzy – jak się zdaje – przez godzinę ćwiczyli odpowiednią minę do pozowania. Są też zbiory instrumentów, zbroje, porcelana, a nawet coś dla fanów botaniki – oryginalne wyposażenie oranżerii.
Dziś pałac jest otwarty dla zwiedzających i – co ciekawe – to jedno z niewielu miejsc w Czechach, które nie próbuje udawać zamku gotyckiego na siłę. Tu wszystko ma klasę, trochę snobizmu i bardzo dużo wdzięku.
Podsumowanie dla zabieganych:
Jeśli ktoś twierdzi, że „czeski zamek to tylko mury i wilgoć” – zaprowadź go do Sychrova. Przestanie mówić, a zacznie robić zdjęcia. Albo przynajmniej westchnie z godnością.


Trosky

Trosky to ruina z charakterem. A właściwie dwie ruiny, każda z własnym ego. Osadzone na dwóch bazaltowych stożkach wulkanicznych, wieże „Baba” i „Panna” od wieków patrzą na siebie z kamienną rezygnacją – jakby od zawsze wiedziały, że to nie będzie łatwy związek.
Zamek zbudowano pod koniec XIV wieku z myślą o obronie, ale mam wrażenie, że architekt miał też poczucie humoru. Jedna wieża – wysoka, smukła, trudnodostępna – to „Panna”. Druga – niższa, masywniejsza, bardziej przyziemna – to „Baba”. Interpretacje? Proszę bardzo. Podobno to odniesienie do dwóch kobiet z rodu właściciela – matki i córki, które miały nieco... napięte relacje. Inni twierdzą, że to metafora relacji damsko-męskich. Jeszcze inni, że to po prostu czeski żart, który za dobrze się przyjął, żeby go teraz odkręcać.
Trosky były przez wieki twierdzą trudną do zdobycia. Wysoko położone, otoczone urwiskiem, z widokiem na pół Czech – trudno się tam dostać, łatwo się zachwycić. Ale mimo swoich strategicznych walorów, zamek nie wytrzymał próby czasu – po wojnach husyckich podupadł, a potem już nikt się nie kwapił, by go odbudować. I bardzo dobrze. Bo dzięki temu dziś mamy jedną z najbardziej rozpoznawalnych ruin w Czechach – pełną legend, mgieł, ech i zdjęć z Instagrama.
Wspinaczka na Trosky nie jest może ekstremalna, ale wystarczy, by złapać oddech i przekonać się, że „widok zapiera dech” nie jest tylko wyświechtaną frazą. Na szczycie czeka panorama jak z lotu dronem, a przy dobrej pogodzie widać nawet Sněžkę. A może i Paryż, jeśli nalewka z poprzedniego wieczoru była wystarczająco mocna.
Podsumowanie dla zabieganych:
Trosky to zamek, który mimo że się rozpadł, nadal trzyma się dumnie. Jedno z tych miejsc, które wygląda jak koncept art z gry fantasy, ale jest całkiem realne. I bardzo, bardzo czeskie.


Humprecht

Jeśli Trosky to wizualny manifest „średniowieczna potęga”, to Humprecht to jego zupełne przeciwieństwo: pałacyk z lekkim odchyłem w stronę ekstrawagancji, który wygląda, jakby architekt miał lekkie ADHD i za dużo wolnego czasu.
Zbudowany w XVII wieku jako letnia rezydencja dla Hummela Czernińskiego z Chudenic (czyli – jak widać – już imię właściciela zapowiadało coś oryginalnego), Humprecht miał być stylowy, reprezentacyjny i nietuzinkowy. I wyszło. Okrągła konstrukcja na wzgórzu, z charakterystyczną, smukłą wieżą, którą osiąga się przez przejście nazwane „mysią dziurą”. Kto raz się przez nią przecisnął, ten zrozumie, że to nie metafora, tylko szczera prawda – przejście niskie, wąskie, złośliwe. Jakby sama rezydencja chciała selekcjonować gości: „wejdziesz tylko, jeśli naprawdę chcesz”.
Wieża Humprechta oferuje jeden z najładniejszych widoków w całym regionie – przy dobrej pogodzie można zobaczyć Góry Izerskie, Karkonosze, a nawet Krkonoše, czyli święte terytorium czeskich wycieczek szkolnych. Ale zanim wejdziesz na górę – zatrzymaj się w środku. Wnętrza zaskakują prostotą i akustyką – w jednej z sal można podobno usłyszeć echo, które wraca siedmiokrotnie. Coś jak wyrzuty sumienia po zjedzeniu ostatniego kabanosa.
Cały pałacyk nosi w sobie ducha barokowej fantazji – trochę włosko, trochę czesko, trochę nie wiadomo jak. Widać, że nie budowano go z myślą o wojnach czy zamkach błyskawicznie zdobywanych – tu miało być przyjemnie, wygodnie i z rozmachem, ale takim z uśmiechem. Czymś, co sprawia, że człowiek się zastanawia: „Po co w ogóle budować coś kwadratowego, skoro można inaczej?”
Podsumowanie dla zabieganych:
Humprecht to architektoniczny freak, który udowadnia, że zamek nie musi być groźny ani monumentalny. Wystarczy, że ma kształt pączka, echo i widok, który załatwia resztę.


Kost

Kost nie bawi się w flirt z architekturą. Kost wali z grubej rury. Jeśli Humprecht to salonowa ekstrawagancja, to Kost to zamek, który mówi: „Wchodzisz tu – zostaw broń, ego i kapcie”.
Położony w dolinie, nie – jak większość – na wzgórzu, zaskakuje już samym podejściem: zamiast dominować, czai się. Jak wilk, który nie musi wyć, bo wystarczy że patrzy. Budowany od połowy XIV wieku, przez kolejne stulecia rozrastał się, zyskując kolejne skrzydła, mury i powody, by go nie atakować. A jak już ktoś próbował – to często kończył, nie docierając nawet do głównej bramy.
Najbardziej charakterystycznym elementem jest masywna Biała Wieża o nietypowym, trapezoidalnym przekroju – idealna, by razić przeciwnika zarówno z okienka, jak i samą swoją obecnością. Tuż obok znajduje się Stary Pałac, a w nim m.in. kaplica – niewielka, ale elegancka, z klimatem modlitwy szeptanej przez zaciśnięte zęby.
Zamek należał do kilku potężnych rodów, w tym do Benesza z Vartemberka – człowieka, którego nazwisko brzmiało tak groźnie, że chyba samo w sobie pełniło funkcję broni. Przez wieki Kost pozostawał niezdobyty – podobno nawet husyci go odpuścili, bo uznali, że to za dużo zachodu. Albo, co bardziej prawdopodobne, ktoś tam znał się na fortyfikacjach lepiej niż oni.
Wnętrza dziś to wystawa wszystkiego, co solidne: zbroje, meble, portrety właścicieli i portrety ludzi, którzy za dużo nie mówili, ale dużo posiadali. Zwiedzanie daje wrażenie wędrówki po miejscu, które nie tylko przetrwało historię – ono ją przeżuło i wypluło.
Podsumowanie dla zabieganych:
Kost to zamek, który nie próbuje się podobać – po prostu imponuje. Jest jak kawa bez mleka i cukru: mocny, wytrawny, nie dla każdego. Ale jak już zasmakujesz – wracasz.


Jiczyn

Jiczyn to nie zamek, a przystanek. Ale nie byle jaki – to bajkowa przerwa w zamkowym maratonie. Miasteczko, które pachnie nostalgią, piaskowcem i rumem (głównie literackim). Bo to właśnie stąd pochodzi najsłynniejszy czeski brodacz – Rozbójnik Rumcajs. Gość w czerwonej czapie, z brodą jak szczotka ryżowa i spojrzeniem anarchisty, który zamiast banków rabował porządek świata.
Jiczyn nie jest duży, ale za to ma wszystko, co potrzeba: rynek z podcieniami, wieżę zegarową, klimatyczne uliczki, kilka kawiarni z ciastem, które zaskakująco dobrze pasuje do kawy o smaku dzieciństwa, i atmosferę, której nie da się podrobić. A wszystko to zbudowane na warstwach historii – od średniowiecznego centrum administracyjnego po renesansowy rozkwit za Wallensteina, który chciał uczynić Jiczyn stolicą swojego mini-państewka. Pomysł się nie przyjął, ale bruk został.
W centrum miasteczka stoi barokowy pałac, którego dziedziniec może śmiało konkurować z niejedną zamkową salą balową. Nieopodal – aleja z lipami i mostkiem, gdzie łatwo sobie wyobrazić Rumcajsa z Hanką i Cypiskiem, uciekających przed strażnikiem miejskim albo nudą współczesności.
No i teraz szczerość, To miejsce ma ogromny potencjał, który od lat konsekwentnie się marnuje. To idealny przykład, jak nie prowadzić promocji miasta z legendą. Wszystko jest – historia, bohater, klimat, ikonografia, rozpoznawalność – a mimo to Jiczyn wciąż bardziej przypomina zapomniany przystanek niż turystyczną perłę. Jedziemy tam nie dlatego, że „trzeba zobaczyć”, tylko dlatego, że Rumcajs to nasz człowiek. No i może jeszcze dla tych lokalnych lodów, które – w przeciwieństwie do marketingu – trzymają poziom.
Podsumowanie dla zabieganych:
Jiczyn to bajka wpisana w plan dnia – nie musisz znać Rumcajsa, żeby się uśmiechnąć. A jeśli znasz – to będzie jak spotkanie z kimś, kogo lubiłeś, zanim stało się to modne.


Vranov

Vranov to zamek dla tych, którzy lubią mieć skałę pod nogami – i pod sobą, i nad sobą, i najlepiej jeszcze z trzech stron. Żadnych ogrodów, żadnych rzeźbionych portali, żadnych portretów arystokracji. Tu architektem była natura, a budowniczy tylko dopisał parę murów, zanim spadł z urwiska albo został ostrzelany z doliny.
Zamek powstał na początku XV wieku, w miejscu absolutnie nieprzyjaznym, ale przez to – idealnym do obrony. Skały opadające niemal pionowo do rzeki Jizery dawały to, co w średniowieczu ceniło się najbardziej: przewagę wysokości i czas na doładowanie kuszy. Tu nie było wielkich sal balowych ani dworskich rozrywek – był chłód, cisza i świadomość, że jak przyjdą po ciebie, to przynajmniej będą musieli się namęczyć.
Vranov przez wieki pełnił rolę punktu obserwacyjnego i schronienia. Warownia zmieniała właścicieli, popadała w ruinę, wracała do użytku, znów niszczała – aż w końcu została zostawiona w spokoju. I bardzo dobrze. Bo dziś właśnie ta jej nieoczywistość i surowość robi największe wrażenie.
Wejście na Vranov to nie zwiedzanie, to doświadczenie – strome podejście, ścieżka wijąca się pośród skał, zarośli, głosów własnych kolan i myśli typu „czy na pewno to był dobry pomysł”. Ale kiedy w końcu staniesz na szczycie, z widokiem na dolinę i ślady dawnego życia wokół – wszystko zyskuje sens. To miejsce mówi mało, ale mówi rzeczy ważne.
Podsumowanie dla zabieganych:
Vranov to zamek, który nie robi show. Nie będzie tu wystaw, przewodników z mikrofonem ani folderów. Jest skała, jest historia, jest cisza. Dla niektórych – nuda. Dla innych – najlepszy punkt całej trasy.


Frydštejn

Frydštejn to zamek, który wygląda, jakby wyrósł ze skały razem z drzewami i legendami. I w sumie – całkiem możliwe, że tak właśnie było. To jeden z tych obiektów, których nikt nie próbował wygładzać ani czesać pod turystów. I bardzo dobrze. Bo jego siła leży w surowości.
Powstał w XIV wieku jako typowa warownia – miał patrzeć, pilnować i nie wpuszczać nikogo bez zaproszenia. Wykuty częściowo w skale, z ciasnymi komnatami, które bardziej przypominają celę niż salę tronową. Zamek był budowany pionowo – bo poziomów nie było, a miejsce ograniczone. Tak więc kolejni właściciele musieli raczej iść w górę niż w szerokość. Efekt? Budowla przypominająca mieszankę termitiery, obserwatorium i siedziby maga z taniej powieści fantasy.
Główna wieża – okrągła, monumentalna, niewzruszona – góruje nad całością i widać ją z daleka. Kiedyś pełniła funkcję strażniczą i mieszkalną, dziś służy głównie do robienia zdjęć i testowania lęku wysokości. A warto się wspiąć – widok z góry to jedno z tych doświadczeń, które trudno opisać, bo człowiek zamiast mówić, po prostu patrzy.
Zamek popadał w ruinę już od XVI wieku – i całkiem nieźle mu to wychodziło. Dziś jego poszczególne fragmenty są zabezpieczone i udostępnione do zwiedzania, ale na szczęście nikt nie próbował go „odrestaurować” z użyciem taniej cegły i plastiku. Frydštejn pozostał sobą: skalnym reliktem z dawnych wieków, który trzyma się pionu tylko dzięki godności i solidnej bazie.
Podsumowanie dla zabieganych:
Frydštejn to nie zamek do zwiedzania – to zamek do poczucia. Wejdziesz, rozejrzysz się, uderzysz głową o skałę, westchniesz na wieży. I będziesz wiedzieć, że to było prawdziwe.



Mnichovo Hradiště

Po Frydštejnie człowiek ma jeszcze pył pod paznokciami, a tu nagle: salon. Stylowy, przestronny, z meblami ustawionymi równo i ścianami, które widziały więcej pudru niż prochu. Mnichovo Hradiště to zamek typu „meblowy” – czyli taki, gdzie więcej jest drewna niż kamienia, więcej historii salonowej niż militarnej i gdzie człowiek mimowolnie zaczyna chodzić ciszej, żeby nie porysować parkietu.
Początkowo był to zamek renesansowy, ale największy rozkwit przyniosła mu rodzina Valdštejnów, która przejęła go w 1623 roku i postanowiła rozbudować z rozmachem. A Valdštejnowie byle czego nie robili – Arnošt Josef z rodu, szczególnie ambitny typ, kazał dorzucić nowe skrzydła, salę teatralną, oranżerię, stajnie, pawilon ogrodowy i całą aurę arystokratycznej stabilności. Sala terenna z 1711 roku to pokaz barokowego kunsztu – kto ją widział, ten wie, że barok nie brał jeńców, zwłaszcza jeśli chodzi o zdobienia i symetrię.
Zamek przez długie lata służył jako letnia rezydencja rodu, centrum administracyjne, miejsce przechowywania rzeczy, które dziś są eksponatami, a kiedyś były po prostu „tym nowym lustrem z Pragi”. We wnętrzach można znaleźć kolekcje mebli, portretów, porcelany i księgozbioru, przy którym większość współczesnych bibliotek mogłaby się zawstydzić. A wszystko to elegancko ułożone, z przewodnikiem, który mówi tonem „nie dotykać, ale podziwiać”.
Mnichovo Hradiště to inny świat – pełen harmonii, geometrii i polerowanych powierzchni. Ale uwaga: niech nikogo nie zmyli pozorna grzeczność tego miejsca. W podziemiach znajduje się kaplica, w której złożono szczątki samego Albrechta z Valdštejna – legendarnego dowódcy wojny trzydziestoletniej. Więc nawet tu, między bibelotami, czai się duch historii z ostrym pazurem.
Podsumowanie dla zabieganych:
Mnichovo Hradiště to zamek dla tych, którzy lubią, gdy historia ma zapach politury i odgłos kroków na drewnianej podłodze. Barok, meble, cisza i Valdštejn – w zestawie.


Sloup

Sloup to miejsce, które wygląda, jakby ktoś zbudował zamek wbrew logice, wygodzie i zdrowemu rozsądkowi – czyli dokładnie tak, jak powinno się budować zamek, jeśli chce się go zapamiętać. Nie ma tu pałacowych okien, nie ma wieżyczek „do selfie”, nie ma też folderowego uśmiechu. Jest za to pionowa skała i cała historia wbita w jej strukturę jak nóż w deskę do krojenia.
Zamek powstał w średniowieczu na zlecenie rodu Ronovców – na potężnej, izolowanej skale, otoczonej kiedyś fosami, dziś po prostu przestrzenią oddzielającą to, co normalne, od tego, co... no właśnie – dziwne. Jako twierdza był niemal nie do zdobycia. Aż do momentu, gdy załoga została skutecznie wygłodzona – co może nie brzmi bohatersko, ale bardzo po ludzku. Kto by nie pękł po tygodniu bez knedli?
Zamek zniszczyli Szwedzi w czasie wojny trzydziestoletniej – a zrobili to na tyle skutecznie, że po wszystkim już nikt nie próbował się z nim dogadać. W XVII wieku Sloup oddano pustelnikom. I trzeba przyznać – trafili idealnie. Skalne cele, wykute kapliczki, ciche zaułki – wszystko to razem tworzyło jedno z najbardziej osobliwych miejsc kontemplacji w tej części Europy. Nawet jeśli kontemplacja czasem przypominała ucieczkę od ludzi bardziej niż zbliżenie do Boga.
Cesarz Józef II zlikwidował pustelnię – bo uznał, że wystarczy tych dziwactw – ale klimat miejsca pozostał. Dziś Sloup to zamek, którego się nie zwiedza – jego się doświadcza. Kręte przejścia, wykute schody, nisze, w których można się zgubić lub odnaleźć – w zależności od nastroju. A wszystko to w milczeniu, które nie ciąży, tylko słucha.
Podsumowanie dla zabieganych:
Sloup to zamek-pustelnia, ruina z duszą i skała, która pamięta więcej niż większość ludzi. Nie robi szumu, nie błyszczy – ale zostaje w głowie na długo po powrocie.


Aleśmy się rozpisali.
I bardzo dobrze – w końcu to oferta dla Busowiaków. Dla ludzi z charakterem, którzy potrafią i lubią czytać ze zrozumieniem. Jeśli ktoś szuka oferty w dwóch zdaniach i chce tylko wiedzieć „gdzie, za ile i czy będzie obiad” – to chyba nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Dla takich przypadków mamy serdeczną rekomendację: zapraszamy do sąsiedniego biura podróży, gdzie wszystko jest w folderze, a dusza w pakiecie All Inclusive.
My piszemy więcej, bo robimy więcej. Bo to nie jest tylko przejazd z punktu A do Z(amek). To wyprawa, którą się pamięta, a nie tylko odhacza. I choć oczywiście – nie wszyscy pojadą z nami – to może chociaż zostanie Wam coś z tej lektury: parę ciekawostek, fragment historii, zamek, o którym wcześniej nie słyszeliście. Albo tylko refleksja, że świat jest ciekawszy, kiedy nie jest podany w punktach.


Jak widzicie – program ciekawy, napięty (choć bywało trudniej).
Nóg i długości kliszy w aparacie nie szczędzący :)
Ale czy ktoś kiedyś żałował dobrze zużytej pary butów i pełnej karty wspomnień?




CENA

Noclegi  Jakże znana i lubiana przez busowiaków Agroturystyka w Piechowicach, pokoje 2 i 3-osobowe z łazienkami, dostępem do kuchni, wspaniałym tarasem z grillem i pokojem do wspólnych "nasiadówek"

Co zabieramy?
Picie (może termosik?), proponujemy przygotować wcześniej sznytki oraz produkty do kanapek na następne dni. Dostęp do kuchni mamy, zatem odgrzać każdy może co przywiezie lub upoluje. Albowiem uruchomimy busowy gril, zabierzcie na ruszt, to co lubicie najbardziej. Wygodne butki, strój adekwatny do kapryśnej czasem pogody, wygodny ubiorek. Oczywiście o akcesoriach higienicznych i ręczniku pamiętamy i ciuszkach na przebranie, może piżamka, klapeczki (chyba że ktoś nie potrzebuje). Piersiówka z ulubioną zawartością nie zawadzi. Nie zapominamy o foto aparacie, power- banku i dowodzie osobistym. Karta EKUZ też nie zawadzi. Maseczki w Czechach: maska ochronna usta- nos (najlepiej FFP2)

O nas:
Jeździmy w kameralnym gronie, grupy do 16 osób.
Cenimy sobie wyśmienite towarzystwo i radosną atmosferę. Czas wypełniony zwiedzaniem po same brzegi. Więcej o nas - tutaj
Pamiętajcie w aucie gramy po polsku (z płyty, oczywiście), aby radośniej nam było i śpiewamy sobie też (no dobrze, powiedzmy, że podśpiewujemy). Chcesz nas zainteresować ulubioną swą muzyką? Nie ma sprawy, zabierz płyty :)
Przypominamy, z nami zawsze PRZYJEMNIE i KOMFORTOWO

Informacje małym druczkiem:
       
pobierz program
Opinie o nas i naszych wyprawach
opinia
opinia
opinia
komentarze z fb
komentarze z fb
komentarze z fb
Wróć do spisu treści